Dziecko w mieszkaniu wyżej cały czas płacze. To jest płacz przeraźliwy, jakby się ktoś znęcał nad tym dzieckiem. Matka i babcia tego dziecka tylko krzyczą.
Jeśli zależy Ci, by Twoje dziecko mało płakało i było szczęśliwe, nuć mu kołysanki. Naukowcy z Mediolanu przekonują, że nawet będąc w ciąży możesz pomóc w ten sposób swojemu dziecku być zdrowszym i sprawić, by w okresie niemowlęcym płakało mniej niż maluchy, którym się nie śpiewa. Słynący z umiłowania do podśpiewywania lekkich, skocznych melodii Włosi udowodnili, że nucenie delikatnych dźwięków może mieć pozytywny wpływ na rozwój dzieci już na etapie płodowym. Badaczom udało się znaleźć związek pomiędzy śpiewaniem kołysanek a skłonnością do płaczu u takich wniosków naukowcy doszli po przebadaniu 170 kobiet, które badano od początku ciąży aż do etapu, kiedy ich nowo narodzone dzieci zakończyły okres niemowlęcy. Panie podzielono na dwie grupy. Jedna śpiewała dzieciom kołysanki od ostatniego trymestru ciąży. Pozostałe kobiety zakwalifikowano do grupy kontrolnej. Co się okazało?Bez kołysanek dziecko więcej płacze?Maluchy, których matki śpiewały kołysanki, płakały dużo mniej niż dzieci matek z grupy kontrolnej. - Niemowlęta te były spokojniejsze i łatwiej było się nimi opiekować - przekonują eksperci z Uniwersytetu w Mediolanie na łamach "Women & Birth". Zobacz także Choć w przypadku normalnie rozwijających się niemowlaków różnica w częstotliwości płaczu wynosiła około 10 proc., to jednak u dzieci, którym dokuczała kolka, można było zauważyć jeszcze większe zmiany. Te, którym matki nuciły melodie na dobranoc, płakały aż o 75 proc. mniej niż maluchy z grupy kontrolnej. Z czego wynikają takie statystyki?Według kierującej badaniami Giuseppiny Persico, matki śpiewające dzieciom kołysanki jeszcze w czasie ciąży, zwiększają stopień wzajemnego przywiązania do dziecka, co ma pozytywny wpływ na jego rozwój na późniejszych etapach życia, przyczyniając się do obniżenia poziomu stresu zarówno u maluszka, jak i u jego matki. ______Redakcja
Coś musi być nie tak, a nawet bardzo nie tak, skoro Dziewica publicznie płacze. Zarówno w Fatimie, jak i w Akicie, Matka Boża prosiła ludzkość o nawrócenie, pokutę i modlitwy wynagradzające (zwłaszcza modlitwę różańcową). I ostrzegała, że jeśli nie nastąpi poprawa, nadejdzie straszna kara. Ale poprawa do dziś nie nadeszła.
Uchodźca ma być słaby, nieporadny, zagubiony i pozbawiony sprawczości – wtedy chcemy wyciągnąć do niego rękę. Ma sobie nie radzić, potrzebować naszej pomocy, a wisienką na torcie jest wdzięczność. W takim ustawieniu to pomagający decyduje, wie lepiej, jest na pozycji uprzywilejowanej. Ten, któremu się pomaga, musi się dostosować, jest w pułapce, w której „obklejają” go oczekiwania. O tym, dlaczego tak ochoczo pomagamy matkom z dziećmi, czy naprawdę singielki w czasie wojny mają gorzej i co zobaczymy w lustrze, gdy przyjrzymy się temu, jak pomagamy, porozmawiałam z dr Martą Pietrusińską – doktorem nauk społecznych w dziedzinie pedagogiki i socjolożką z Uniwersytetu Warszawskiego. Alicja Cembrowska: Od jakiegoś czasu w mediach pojawiają się dość szumne nagłówki, że bezdzietne singielki są najszczęśliwszą grupą społeczną. Wniosek pochodzi z badań doktora Paula Dolana z London School of Economics. Faktycznie kobietom bywa lepiej bez dzieci i męża? Dr Marta Pietrusińska: To zależy oczywiście od kultury, o której mówimy, chociaż rzeczywiście jest tak, że od kilku, nawet już od 10 lat, widzimy pewne przemiany, w tym jak są tworzone lub właśnie jak nie są tworzone rodziny. W Polsce te przemiany zachodzą trochę później, ale można zauważyć, że kobiety coraz częściej wybierają bycie singielką, chociaż nie powiedziałabym, że jest to w 100 procentach ich wybór, bo wynika z trzech podstawowych powodów. Zamieniam się w słuch, co to za powody. Po pierwsze w ostatnich czasach mówimy o kryzysie męskości i on jest dość widoczny. Jednym z takich powodów rezygnacji z wejścia w związek jest to, że kobiety, również w Polsce, są coraz częściej lepiej wykształcone niż mężczyźni i już coraz częściej lepiej od nich zarabiają, a dodatkowo pełnią wiele ról społecznych. Zaburza to konserwatywne podejście, że tradycyjną rolą mężczyzny jest utrzymanie rodziny. Dla niektórych to, że kobieta zarabia lepiej, jest problemem – tutaj mam na myśli głównie klasę średnią i wyższą, chociaż zdarza się też, że w klasie ludowej również jest tak, że to kobiety lepiej radzą sobie finansowo. I to rzeczywiście dość utrudnia bycie w związkach. Mężczyźni cały czas nie są jeszcze nauczeni partnerstwa. Co ciekawe, badania pokazują, że kobiety szybciej się usamodzielniają, szybciej opuszczają domy rodzinne i to jest bardzo znaczący aspekt, bo mężczyzn, którzy do trzydziestki czy nawet czterdziestki mieszkają z rodzicami i zajmują się nimi matki, kobiety raczej nie wybierają. Nie chcą być w „trudnym związku”, gdy one są niezależne, a mężczyźni dopiero do tego dojrzewają. A drugi powód? Druga sprawa to oczywiście znowu jest pewnego rodzaju wybór, ale też nie tak zupełnie, bo jest on podyktowany mocnymi czynnikami zewnętrznymi – po prostu coraz trudniej jest mieć dzieci, ale i ta przemiana ma dwa aspekty. Jeden jest pozytywny, czyli zaczynamy mówić wprost, że macierzyństwo nie definiuje kobiety. Rzeczywiście w Polsce to cały czas kwestia bardzo dyskutowana i mocno w nas siedzi, że macierzyństwo definiuje kobiecość. Gdy kobiety nie mają dzieci, są wprost pytane, dlaczego i bywa, że nie są uznawane za pełnowartościowe osoby. Na szczęście i tutaj widać pewne przemiany i małymi kroczkami odwracamy tę narrację. Każdy powinien móc otwarcie przyznać, że nie ma dzieci, bo nie potrzebuje ich do szczęścia, bo woli wybrać karierę, nie czuje, że chce być rodzicem. Kolejna rzecz – tutaj dochodzę do tej negatywnej strony tych przemian. Polskie kobiety boją się mieć dzieci. Mają za to bardzo dużo powodów do tego strachu. Sprawa z tak zwanym Trybunałem Konstytucyjnym z 2020 roku i wyrok dotyczący aborcji sprawiły, że dzieci rodzi się mniej. I to wynika z danych, widać w statystykach, że z roku na rok w Polsce jest coraz mniej urodzeń. Nie jest to jedynie efekt restrykcyjnego prawa aborcyjnego, ale też braku zabezpieczenia społecznego – nadal jest tak, że nie ma żłobków, dostęp do przedszkoli jest ograniczony, a kobieta, która zachodzi w ciążę, ma później trudniej na rynku pracy. Dlatego część kobiet świadomie podejmuje decyzję o życiu singielki, a część nie może znaleźć odpowiedniego partnera. Pora wyłączyć hierarchizowanie cierpienia i określanie go swoją miarą. Każdy człowiek zasługuje na wsparcie i pomoc Czyli to nie jest tak, że singielki żyją jak pączki w maśle i niczym się nie przejmują – wszak omijają je problemy związkowe i związane z dziećmi? Myślę, że badania, które określają je najszczęśliwszymi, jednak zawierają w sobie to, że ta grupa jest odciążona od trudów bycia matką, bo powiedzmy to wprost – to bardzo trudna rola społeczna i o tym też się coraz więcej mówi. Bycie w związku, tym bardziej w czasach kryzysu męskości, to też wcale nie jest taka prosta sprawa. Bo jak dogadać się z kimś, kto został wychowany, że jako mężczyzna musi zarabiać więcej, utrzymywać dom i niejako „zarządzać” życiem rodzinnym? Jeżeli będziemy badać osoby, które są w takich związkach, mają dzieci i porównamy je do singielek, to wyniki nie są zadziwiające, ale to też nie oznacza, że te kobiety są ot tak szczęśliwe. Bycie singielką nie zawsze jest wyborem, nieraz to „ucieczka do przodu”, czyli podejmuję decyzję o przyszłości na postawie warunków, które mam teraz. Ciekawa natomiast jestem, jak rozkłada się to w związkach nieheteronormatywnych – mam podejrzenia, że zauważylibyśmy tam odwrotny trend. Prawdopodobnie więcej kobiet decyduje się wchodzić i mówić o swoich związkach z drugą kobietą i przez to zmniejsza się liczba singielek, bo jest większa zgoda społeczna na bycie w takiej relacji. Prawda też jest taka, że kiedyś kobieta musiała mieć rodzinę – zapewniało jej to przetrwanie, a nawet przeżycie. Teraz radzimy sobie bez męża i dzieci. Byłabym ostrożna z taką tezą – w sensie ekonomicznym to jak najbardziej kobieta teraz nie potrzebuje mężczyzny, który będzie ją utrzymywał, ale tak już było w latach 50. i 60. Tak naprawdę od czasu II wojny światowej, gdy mężczyźni poszli na front, a kobiety weszły do fabryk i zaczęły pracować, obserwujemy te przemiany. Oczywiście teraz jesteśmy dużo, dużo dalej – skupię się na Polsce, bo jednak na świecie jest z tym różnie, ale w naszym kraju widać, że coraz więcej kobiet ma wyższe wykształcenie, a mimo to i tak dalej nie zarabiają lepiej niż mężczyźni na tych samych stanowiskach. Nie zmienia to faktu, że kobieta może sobie pozwolić na singielstwo – w dużych miastach nie jest to problemem, trochę gorzej wygląda to w mniejszych miejscowościach – tam nadal rozbrzmiewają głośne pytania o męża i dzieci, o to, kiedy kobieta wywiąże się ze swojej roli społecznej. Dlatego podzieliłabym singielki na te, które rzeczywiście wybierają taki styl życia, i na te, które są do niego zmuszone. Kilka miesięcy temu tysiące singielek za naszą wschodnią granicą obudziło się w kraju objętym wojną. W „Wysokich Obcasach” pojawił się niedawno artykuł z mocną tezą: singielki w czasie wojny mają trudniej. Mają? Jeżeli mówimy o ukraińskich singielkach, to trzeba zacząć od przemian, o których przed chwilą rozmawiałyśmy – w Ukrainie postępują one jeszcze wolniej niż u nas. Wydaje mi się jednak, że kobiety w czasie wojny, nieważne czy są singielkami, czy są mężatkami, mają tendencje do siostrzeństwa i to jest coś, co się dzieje, niezależnie od ich statusu. I to również pojawiło się w tym artykule – że dwie singielki zamieszkały razem i się wspierały. Z drugiej strony można powiedzieć, że skoro nie ma się partnera, to nie trzeba się martwić, że on na przykład zginie na wojnie czy zostanie wzięty do wojska, ale przecież singielki mają ojców, braci, przyjaciół… Dlatego uważam, że tutaj nie ma różnicy. Ale i tak są osoby, którym pomagamy chętniej… Tak jest i tutaj trzeba to powiedzieć – najbardziej ujmującą za serce osobą, której będziemy chcieli pomagać, jest matka z małym dzieckiem. Na samym początku wojny, kiedy już zaczęli przyjeżdżać na granice pierwsi ludzie, były robione listy, kto i kogo może przyjąć – najczęściej wskazywano na kobiety z dziećmi, a nie singielki czy osoby starsze. Może właśnie tak naprawdę najbardziej chcemy pomagać po prostu dzieciom, a że są one z matkami, to i one się załapują? Podobnie jest, gdy chodzi w ogóle o pomoc humanitarną – tutaj też od razu zaczynają działać stereotypy i najpierw pomoc dostaną matki z dziećmi, potem osoby starsze, następnie kobiety i dopiero mężczyźni. Ale to znowu ma dodatkowy wymiar, bo jednak łatwiej jest uciekać samemu niż z dziećmi. Ja na przykład przyjęłam do swojego domu singielkę, która przyjechała do Polski z siostrą i jej synem. Siostra jest obecnie w Niemczech, nadal nie może znaleźć pracy i musiała wybrać miejsce, kierując się szkołą dziecka. Z kolei singielka bez problemu w kilka tygodni znalazła pracę w Danii. W polskiej narracji uchodźcami muszą być osoby niesamodzielne, które sobie nie radzą, a jednak singielki kojarzone są z paniami z dużych miast, które odnoszą sukcesy i są niezależne. To nie pasuje do obrazu uchodźczyni, my chcemy bezradną osobę, którą my – jako wybawiciele – się zaopiekujemy. Myśli pani, że to jest kwestia samego dziecka czy raczej relacji matka-dziecko, którą gloryfikujemy, mówimy, że to najważniejsza relacja w naszym życiu? Głównie chodzi o dziecko, ale matka jest nieodłączną częścią tego obrazu. Jest takie określenie „małoletni bez opieki”, czyli takie dziecko, które jest uchodźcą bez opiekunów prawnych, ucieka samo. Rzadziej się o nich mówi, dominuje raczej przedstawienie matki z dzieckiem. I jest to związane z wiarą katolicką. Analizowałam kiedyś książki dla dzieci i to, w jaki sposób się prezentuje ten temat – tak, były tam ilustracje nawiązujące do Matki Boskiej z Jezusem. Mamy w polskiej świadomości poczucie, że matka z dzieckiem to ktoś, kto potrzebuje pomocy. Ta figura jest bardzo mocno sklejona i ciężko to rozdzielić – trudno określić, komu wtedy tak naprawdę pomagamy. Matce czy dziecku? W tym aspekcie młodym singielkom trudniej uzyskać pomoc, ale i tak „mają lepiej” w zestawieniu z jeszcze inną grupą – samotnymi kobietami po 60., 70. czy 80. roku życia. W przestrzeni zakupowej HelloZdrowie znajdziesz produkty polecane przez naszą redakcję: Zdrowie umysłu Miralo Sen, Suplement na dobry sen, 20 kapsułek 20,99 zł Zdrowie umysłu Deep Focus from Plants 60 kaps. wegański 45,00 zł 90,00 zł Odporność, Good Aging, Energia, Mama, Beauty Wimin Zestaw z myślą o dziecku, 30 saszetek 139,00 zł Odporność, Good Aging Naturell Selen Organiczny 200 µg, 365 tabletek 73,00 zł Zdrowie umysłu, Odporność, Good Aging, Energia, Beauty Wimin Zestaw z głębokim skupieniem, 30 saszetek 139,00 zł W polskiej narracji uchodźcami muszą być osoby niesamodzielne, które sobie nie radzą. Najchętniej pomagamy dzieciom, ale matka jest nieodłączną częścią tego obrazu. Jest to związane z wiarą katolicką Nie da się jednak pominąć masowego zrywu. Polacy ruszyli do pomagania. Dlaczego tak chętnie wyciągnęliśmy rękę do Ukraińców? Daleka jestem od myślenia, że ludzie są po prostu altruistyczni. To, co się wydarzyło, w dużej mierze było reakcją na stres, próbą odzyskania sprawczości. To jest takie trochę myślenie magiczne: jeżeli ja teraz komuś pomogę, to jak przyjdzie wojna do Polski, to i mi ktoś pomoże. To „wybieranie”, komu pomagam, a komu nie, było widoczne w pierwszych dniach wojny. Wartościowanie, kto ma lepiej, kto ma gorzej, przypomniało mi sytuację pandemiczną, gdy wszyscy musieliśmy siedzieć w domach… Robiłam na ten temat projekt badawczy z koleżankami z uczelni. Zapytałyśmy kobiety z Uniwersytetu Warszawskiego – pracownice naukowe, jak i panie pracujące w administracji – o ich doświadczenia. I w wywiadach, i badaniach ankietowych wyszło, że według wszystkich najgorzej w czasie pandemii mieli rodzice – to oni musieli przejąć funkcje opiekuńcze i edukacyjne szkół, a do tego musieli pracować. Najwięcej jednak spraw związanych z opieką nad dziećmi spadło na kobiety i to niezależnie jak wysoko wykształcone. I co ciekawe – badanie ujawniło też moc patriarchatu w takich najmniejszych szczegółach. Jeżeli w domu było biurko, to pracował przy nim mężczyzna, a kobieta… miała miejsce w kuchni. Singielkom w czasie pandemii szybko udało się, dzięki internetowi, nawiązać relacje, budować grupy wsparcia, odbywać spotkania online, bo miały na to więcej czasu. I to też potwierdziły badania. Dodam, że obydwie grupy – i singielki, i rodzice – w ankietach wskazywały, że to ci drudzy mieli najtrudniej w czasie izolacji. Mimo wszystko nie przemawia do mnie licytacja, kto ma gorzej. Tym bardziej w kontekście wojny, bo przecież jest to wydarzenie traumatyczne dla każdego i denerwuje mnie, że często pomija się w tym wszystkim mężczyzn, którzy przecież wcale nie dostają nagle magicznych mocy. Też się boją, martwią, stresują, cierpią… Jak najbardziej – też tak uważam. Od wielu lat działam w obszarze pracy na rzecz osób z doświadczeniem migracyjnym i zanim rozpoczęła się wojna, to pracowałam przy granicy polsko-białoruskiej. Intensywnie działaliśmy, żeby pokazać, że nieważne, czy to jest młody, silny mężczyzna, czy małe dziecko – w lesie każdy z nich potrzebuje tego samego. Wiek nie ma tutaj znaczenia. Oczywiście dziecko będzie mniej sprawcze w przeżyciu niż dorosły, bo nie jest sobie w stanie poradzić na podstawowym poziomie – mówimy tutaj o takich małych dzieciach, które są zależne od opiekunów. Jednak na poziomie wartości to wojna i prześladowanie, stan zagrożenia życia są traumatyczne dla każdego. Każdy jest głodny, każdy się boi wybuchu bomb, każdy się martwi o życie swoje i najbliższych. Niektórzy mają kompetencje czy doświadczenia, które pozwalają im przez to łatwiej przejść, ale jest to dość rzadkie. Jeśli chodzi o migracje uchodźcze, w sytuacji, gdy trzeba uciekać ze swojego kraju, to badania wskazują, że dzieci dużo szybciej się integrują niż dorośli. Więc teraz można powiedzieć, że o ile dziecku trudniej sobie poradzić z samym doświadczeniem, na przykład wojny, bo nie ma kompetencji poznawczych i emocjonalnych, to aklimatyzowanie się w nowym kraju przychodzi mu łatwiej niż osobie dorosłej. Byłam ostatnio na spektaklu „Odpowiedzialność” w Teatrze Powszechnym w Warszawie i tam również zestawiono sytuację na granicy z Białorusią i na granicy z Ukrainą. Padło tam mocne pytanie – jak to jest, że słyszymy płacz dziecka z Mariupola, a nie słyszymy płaczu dziecka z Aleppo? To jest bardzo proste. Dziecko z Aleppo ma inny kolor skóry. Moja koleżanka, która pracowała na granicy polsko-ukraińskiej i polsko-białoruskiej, długo nie mogła zrozumieć, jak to możliwe, że na granicy polsko-ukraińskiej funkcjonariusz policji zadowolony i cały w skowronkach rozdaje dzieciom ciasteczka i czekoladki, a na granicy polsko-białoruskiej dokładnie takie samo dziecko, tylko o trochę ciemniejszym kolorze skóry, bez mrugnięcia okiem wypycha do lasu. To się dzieje. Sytuacje na tych dwóch granicach bardzo pokazały, że my w Polsce jesteśmy rasistami. Wychodzi na to, że w tym pomaganiu moglibyśmy przeglądać się jak w lustrze… W ostatnich miesiącach ujawniło się dużo naszych pozytywnych cech narodowych, ale i niestety dużo negatywnych. Dużą rolę odegrała w tym polityka: państwo straszyło nas, że pomaganie ludziom na granicy polsko-białoruskiej jest nielegalne. Nie jest prawdą, że za podanie komuś butelki z wodą można pójść do więzienia. Ostatnio studentka Uniwersytetu Warszawskiego została zatrzymana na 72 godziny, potem chciano ją wsadzić do aresztu tylko za to, że czekała w samochodzie na grupę, która wracała z interwencji. Teraz dziewczyna ma sprawę i grozi jej 8 lat za przemyt ludzi. Nie dziwię się, że takie historie zatrzymały Polaków w pomaganiu uchodźcom na granicy polsko-białoruskiej. Gloryfikowano natomiast wszystkie osoby, które działały na granicy polsko-ukraińskiej. Dlaczego? Bo rząd by sobie nie poradził bez tej pomocy. Bez Polek i Polaków, którzy się zmobilizowali, mielibyśmy do czynienia z ogromną katastrofą humanitarną. Wrócę jednak jeszcze do rasizmu, ponieważ on ujawnił się też na granicy polsko-ukraińskiej. Bezpośrednio uczestniczyłam w sytuacji, gdy oczekiwaliśmy na Dworcu Zachodnim na pociąg ze Lwowa. Były to pierwsze dni wojny. Z wagonów wysiadła grupa studentów z krajów afrykańskich. Potrzebowali miejsca przez kilka, kilkanaście dni, żeby się skontaktować ze swoimi ambasadami, ponieważ w Ukrainie tych ambasad nie ma. Pociąg przyjechał o 2 w nocy. Jak zaczęli wysiadać z niego ludzie, to na własne oczy widziałam, jak kilkanaście osób, jak zobaczyło, że ma przyjąć do domu kogoś o ciemnym kolorze skóry, to się odwróciło na pięcie i poszli powiedzieć, że ich nie wezmą. Łatwiej nam przyjąć kobietę podobną do nas, najlepiej jeszcze z małym dzieckiem, niż afrykańskiego studenta. Mimo że ten student pomieszkałby kilka dni i wyjechał. I też patrząc na ekonomiczne względy – byłby mniejszym obciążeniem, bo potrzebuje mniej wsparcia. Nie ma tutaj logicznego wytłumaczenia. Takie nagłe pomaganie często ma niewiele wspólnego z logiką. Kilka dni po wybuchu wojny pod granicą zaczęły rosnąć sterty śmieci, ludzie „obdarowywali” uchodźców niepotrzebnymi ciuchami z dna szafy, a środowiska pomocowe zaczęły załamywać ręce. Pomaganie wcale nie jest prostą sprawą. Ludzie, którzy zajmują się tym od lat, tym bardziej mam na myśli wspieranie grup mniejszościowych, mówią, że żeby dobrze pomagać, to trzeba być specjalistą i że naprawdę nie warto się za to brać, gdy nie ma się tego dobrze przemyślanego. Wracamy do pytania, dlaczego pomagamy… Tak, bo bardzo dużo osób rzuciło się do pomagania, ponieważ wydarzyło się coś bardzo złego, nad czym nie mieliśmy kontroli. Więc tok myślenia jest taki: jeżeli zacznę jakoś działać, coś robić, stanę na tym dworcu albo będę rozdawać zupę, przyjmę kogoś do domu, oddam wór ubrań i zrobię przelew, to odzyskam sprawczość – tak nam się wydaje, bo przecież nie jesteśmy w stanie kontrolować wojny w Ukrainie. To właśnie złudne poczucie kontroli sprawiło, że ludzie zaczęli pomagać kompulsywnie. Znam przypadki, gdy ktoś rzucił pracę, żeby cały swój czas poświęcić na pomaganie uchodźcom z Ukrainy. Dlatego trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie: dlaczego ja pomagam? Czy robię to, żeby sobie coś załatwić, czy w centrum tego pomagania jest ta osoba, której pomagam? Pomagam komuś czy może sobie? Właśnie w tym rzecz. Dlatego w grupach, które zajmują się tym profesjonalnie, unikamy słowa „pomaganie”. Zastępujemy je słowem „wspieranie”, bo to pokazuje, że w centrum ma być ta osoba, która doświadcza od nas tego wsparcia, ale to ona decyduje, czego chce i potrzebuje, a czego nie. Coraz częściej się pojawia i będzie się niestety pojawiać przekaz, że Ukraińcy są niewdzięczni, że coś im się nie podoba, że się oburzają, gdy dostają stare ubrania. Przecież my im daliśmy i powinni być tacy wdzięczni. Dlatego to, co zrobił rząd – danie 40 zł polskim rodzinom, które przyjęły osoby uchodźcze, było po prostu karygodnym błędem. Skrytykowały to niemal wszystkie organizacje pozarządowe pracujące w obszarze migracji. Te pieniądze trzeba było dać uchodźcom i uchodźczyniom – to oni mogliby się ewentualnie umawiać, że będą płacić tym rodzinom, u których mieszkają. To nie tylko odebrało sprawczość i uzależniło przyjezdnych od gospodarzy, ale sprzyjało też patologiom. Skala nie była bardzo duża, ale dochodziło do czegoś, co można nazwać handlem ludźmi. Niestety też spotkałam się z tym żądaniem wdzięczności od uchodźców. I to w przypadku dzieci – że to właśnie najmłodsi z Ukrainy są niewdzięczni. Było takie założenie, że dzieci ukraińskie powinny być dozgonnie wdzięczne, bo dostały wyprawki do szkoły i w ogóle zostały przyjęte do szkół. A potem ujawniła się złość tych dzieci, nazywa się je niegrzecznymi. Ktoś się dziwi? Im się zmieniło całe życie, musiały zostawić swoich przyjaciół, wyjechać do innego kraju, rzucić wszystko, pożegnać się z tatą, wujkiem, dziadkiem. A my każemy im cieszyć się z plecaczka? Przecież to jest absurd! Jak można w ogóle tego wymagać? Mam wrażenie, że w niektórych Polakach narosło poczucie niesprawiedliwości. W ostatnich dniach kilka razy usłyszałam hasło: my nie mamy, a im rozdajemy, oni dostają wszystko, a zwykły Polak ledwo wiąże koniec z końcem. Przy takich dużych kryzysach humanitarnych jest kilka faz i muszę powiedzieć, że jako Polska naprawdę przeszliśmy je w pozytywny sposób. Pierwsza faza to jest oczywiście faza szoku, ale zaraz potem zaczyna się tak zwany miesiąc miodowy, euforia. Działamy, pomagamy, organizujemy się, coś robimy i to szybko zaspokaja te pierwsze potrzeby, więc niemal od razu widzimy efekty naszych działań. Przyjeżdża mama z dzieckiem i nie ma wózka? Załatwiamy w kilka godzin. To euforia, że jesteśmy sprawczy, ale im dłużej taki kryzys trwa, tym pojawia się więcej wyzwań, na które już nie ma takiej łatwej i szybkiej odpowiedzi. Pojawiają się problemy z integracją, wątpliwości, bo ludzie z Ukrainy mieli przecież tylko na chwilę przyjechać, a oni już 5. miesiąc tutaj są i nie wiadomo, kiedy wyjadą, żłobki i przedszkola są przepełnione, a jeszcze na tych ludzi idą takie pieniądze… Pojawiają się frustracja i zmęczenie. Nie bez znaczenia jest też kontekst relacji polsko-ukraińskich. Do 24 lutego Ukraińcy byli jedną z bardziej dyskryminowanych grup migranckich. Zaszłości historyczne były podgrzewane po obu stronach, a i Ukraińcy, kształtując swoją nową tożsamość narodową, oprócz kreowania wroga w Rosjanach, podkreślali, że Polacy też nie zawsze byli tacy super, przypominali: „my byliśmy przez wieki chłopami, a oni panami”. A w Polsce wiadomo: Wołyń. Teraz dodatkowo te nastroje podkręcają rosyjskie trolle. Przed wojną nasze wyobrażenie o Ukraińcach lokowało się w panach z budowy, paniach sprzątających czy pracownicach seksualnych – były to takie najmocniejsze obszary stereotypów. A wojna wykreowała nam wspólnego wroga, stereotypy na chwilę schowały się za mgłą. Ale właśnie – tylko schowały. W grupach, które zajmują się tym profesjonalnie, unikamy słowa „pomaganie”. Zastępujemy je słowem „wspieranie”, bo to pokazuje, że w centrum ma być ta osoba, która doświadcza od nas tego wsparcia, ale to ona decyduje, czego chce i potrzebuje, a czego nie Tych wszystkich kontekstów raczej nie wyłapie ktoś bez specjalistycznej wiedzy. Pracując z osobami z doświadczeniem migracyjnym, bardzo zwracamy uwagę na ich stan psychiczny, bo oni też są trochę w pułapce. Naprawdę uchodźcy uważają, że powinni być wdzięczni i się nie dziwią, że Polacy tego oczekują. I nie mówię tylko o osobach z Ukrainy, tylko o wszystkich, którzy są u nas dłużej, więc wiedzą, że Polacy oczekują tej wdzięczności. Ale ci ludzie mają też oczy i uszy. Wiedzą o stereotypach i doświadczają tego, co w Polsce nie działa. Jednak przez oczekiwanie tej wdzięczności wolą nie mówić, co im nie pasuje. Boją się hejtu i posądzenia o to, że nie doceniają tego, co dostają. A zapewniam, że dużo rzeczy w obszarze związanym z integracją czy polityką migracyjną w Polsce nie działa. Wspomniała pani o trollach. Mam wrażenie, że coraz więcej Polaków ulega tej nakręcanej w sieci narracji antyukraińskiej. To się dzieje i będzie się działo. Obecna sytuacja ekonomiczna w Polsce jeszcze to ułatwia. Już się mówi, że „to przez Ukraińców, u nich jest wojna, a u nas wszystko drożeje – prąd, gaz, benzyna” i że „przecież mogliby oddać Putinowi ten kawałek ziemi, wszyscy mielibyśmy spokój, a oni dalej się o to tłuką”. Jest szansa, że w obliczu takich wyzwań uda nam się podtrzymać dobre relacje z Ukrainą i pomóc w asymilacji tych, którzy postanowią zostać w Polsce? W szkołach na pewno czeka nas wielkie pole bitwy. Za kilka tygodni dowiemy się, czy uda się osoby z Ukrainy zintegrować, czy dojdzie do ogromnej dyskryminacji. Niestety obawiam się, że to się nie uda. Po pierwsze dlatego, że nauczyciele zostawiali pozostawieni sami sobie. Na poziomie rządowym nie zrobiono praktycznie nic, wszystko zostało zrzucone na samorządy. A praca w środowisku wielokulturowym jest naprawdę bardzo trudna. I zaczyna się od samego siebie, trzeba z każdej strony obejrzeć drzemiące w nas stereotypy, dowiedzieć się, jak reagujemy na pewne sytuacje, żeby też zacząć zauważać swoje zachowania. A my mamy wkurzone, zagubione dzieci i nauczycieli, którzy nie dostali żadnej pomocy. Za chwilę przyjdzie im pracować z ofiarami traum, które wcale nie garną się do integrowania, mają stany lękowe, depresję, zespół stresu pourazowego. Rokowania nie są dobre. Jak zatem pomagać, żeby nie szkodzić? Jeżeli chce się pomagać, to na początek należy zadać sobie dwa pytania. Najpierw: po co ja chcę to robić? A potem: czy jestem gotowy, żeby rzeczywiście wysłuchać potrzeb drugiej osoby i nie oczekiwać wdzięczności? Wspieranie to gotowość do wysłuchania też tych rzeczy, które wcale mi się nie spodobają. I dodam jeszcze, że pora wyłączyć hierarchizowanie cierpienia i określanie go swoją miarą. Każdy człowiek zasługuje na wsparcie i pomoc. Marta Pietrusińska – doktor nauk społecznych w dziedzinie pedagogiki, socjolożka specjalizująca się w wielokulturowości/międzykulturowości oraz edukacji obywatelskiej. Zajmuje się przede wszystkim zagadnienia związanymi z europejskim islamem w kontekście obywatelskości muzułmanów, migracji, integracji uchodźców i imigrantów na poziomie lokalnym. Od 2008 roku współpracuje z organizacjami pozarządowymi działającymi na rzecz integracji migrantów w Polsce oraz podnoszenia jakości edukacji obywatelskiej (Fundacja Civis Polonus, SINTAR, Fundacja dla Wolności, CIM). Obecnie pracuje, uczy i prowadzi badania na Wydziale Pedagogicznym Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka książki „Czy muzułmanin może być dobrym obywatelem? Postawy obywatelskie młodych muzułmanów z Polski, Turcji i Wielkiej Brytanii”. Zobacz także "Jak mama śpiewa dziecko jest szczęśliwe" Internautki były zachwycone tym, jak mała Ella reaguje na głos mamy. "Widać, że małej też się podoba i chciałaby dołączyć" - pisały. Jedna z nich zauważyła, że głos mamy (nawet jak nie ma takiego głosu jak Ewa) działa na niemowlęta terapeutycznie. "Twoje dziecko ma szczęście!
Najnowsze wiadomości z ostatniej chwili Fan małej mamy: 10-miesięczne dziecko płacze emocjonalnie, gdy matka śpiewa Rod Stewart w programie FabiosaCzy wiesz, że śpiewanie dziecku jest niezwykle ważne? Najnowsze badania, zaprezentowane na 25. dorocznym spotkaniu im Towarzystwo Cognitive Neuroscience , udowodnił, że kołysanki pocieszają zarówno matkę, jak i dziecko i mogą sprzyjać rozwojowi poznawczemu niemowlęcia. To także doskonały sposób na komunikację z dzieckiem, wyrażanie emocji i uczuć. To dziecko słuchało śpiewu mamy, a jej reakcja była naprawdę bezcenna. Alain Leroux / YouTube CZYTAJ TAKŻE: Zszokowany fan zauważył Hillary i Billa Clintona na randce na koncercie Christiny Aguilery Reakcja dziecka na śpiew mamyAlain Leroux przesłał na YouTube film, na którym jego żona śpiewa swojemu 10-miesięcznemu dziecku, i od razu stał się wirusowy. Obejrzało go już ponad 41 milionów ludzi, a liczba ta wciąż rośnie. Dziecko zaczęło płakać i wyrażało wiele różnych emocji, gdy mama zaczęła śpiewać Moje serce nie może ci powiedzieć nie przez Rod Stewart. To dziecko jest takie słodkie! Alain Leroux / YouTube Alain Leroux / YouTube CZYTAJ TAKŻE: Gwiazda serialu „Leave It To Beaver” Jerry Mathers w końcu odnalazła się szczęśliwie w trzecim małżeństwie ze wspaniałą żoną Teresą Modnick Dlaczego dziecko płakało?Nieco później Psychologia dzisiaj opublikował artykuł wyjaśniający, dlaczego dziecko płacze, gdy śpiewała jej matka. Psychologowie twierdzą, że powodem takich emocji jest zarażenie emocjonalne, skłonność ludzi do absorbowania i odzwierciedlania intensywnych emocji otaczających ich osób. Na początku filmu matka rozmawiała z dzieckiem, które uśmiechało się i patrzyło na mamę. Ale kiedy zaczęła śpiewać, dziecko zaczęło płakać. Psychologowie zakładają, że emocjonalny wyraz twarzy mamy może być intensywny, gdy śpiewała o stracie i tęsknocie. Więc dziecko pożyczało emocje z twarzy mamy. Śpiewanie dziecku jest dobre dla rozwoju mózgu i nawiązania bliskich relacji. I nie zapominaj, że dzieci mają tendencję do absorbowania naszych emocji, dlatego należy zwrócić uwagę na piosenkę, którą wybierzesz dla swojego dziecka. CZYTAJ TAKŻE: Pocieranie pleców, trzymanie dłoni! Książę Harry i Meghan Markle włączają PDA podczas niedawnego pojawienia się
choć śpiewa skowronek. Wiatr: Nie płacz matko, nie płacz! Narrator: Szepcze z wiatrem pole, Wiatr : Twój syn jak bohater za Ojczyznę poległ. (Staruszka pozostaje w pozycji siedzącej na środku sceny przy zdjęciu Legionisty, płacze ocierając łzy chusteczką; Narrator i Wiatr oddalają się). Niemowlę nie chce spać od kilku godzin. Płacze tak głośno, że młoda mama jest zmęczona zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Nie miała czasu się umyć ani zjeść. Jej frustracja sięga zenitu. Na początku przytula dziecko, śpiewa mu kołysankę i delikatnie buja. Jednak kiedy nic nie działa, nerwowo zaczyna potrząsać dzieckiem. Czym jest zespół dziecka potrząsanego? Czy jest formą przemocy? Dlaczego jest niebezpieczne? Na te i inne pytania odpowiedziała neuropsycholog, mgr Anita Franczak-Young z Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie. Czy rodzice zawsze celowo potrząsają dzieckiem? Często nie jest to działanie czego może prowadzić? Do upośledzenia w stopniu lekkim, a także problemów z nauką i rodzice dopuszczają się tej formy przemocy? Wynika to z frustracji spowodowanej długotrwałym płaczem są najbardziej drastyczne przypadki? Czym grozi zespół dziecka potrząsanego? Może dojść do rozerwania naczyń mózgowych. Zespół dziecka potrząsanego. Co mówią naukowcy? Piotr Kaszuwara, Zespół dziecka potrząsanego jest jedną z form przemocy, przynajmniej może taką formą być. Chodzi szczególnie o potrząsanie dzieckiem do 2. roku życia. Wydaje się to zaskakujące, że rzeczywiście taki problem istnieje. Okazuje się, że kołysanie i podrzucanie dzieckiem może być niebezpieczne. Skąd bierze się problem i do czego może prowadzić w dorosłym życiu? Anita Franczak-Young, Uniwersytecki Szpital Kliniczny w Krakowie: Przede wszystkim chodzi o intensywność. Jeżeli chodzi o wszelkie zabawy, to musimy dbać o to, żeby główka dziecka była usztywniona do 2. roku życia. Literatura podaje do 5., ale nasze doświadczenie kliniczne zwraca uwagę na pierwsze 6 miesięcy życia. Wtedy głowa dziecka jest znacznie większa niż głowa dorosłego i stanowi ¼ masy całego ciała w przeciwieństwie do masy ciała dorosłego, gdzie to jest 1/8. Mięśnie szyi i tułowia nie są w stanie utrzymać głowy sztywno. Właśnie z tego powodu jest to niebezpieczne. Chodzi o to, aby nie doprowadzać do sytuacji, kiedy głowa dziecka rusza się w przód i w tył niezabezpieczona. Właśnie, robimy to przecież od wielu lat. Skąd wiemy, że w ogóle istnieje taki zespół potrząsanego dziecka? Do czego prowadzi? Co mówią na ten temat badania? Pierwszy raz został opisany w zeszłym wieku, w 1946 roku i od tego czasu trwają badania. Kiedy potrząsanie jest związane z przemocą zarówno intencjonalna, jak i nieintencjonalną dochodzi do sytuacji podobnej do wypadku komunikacyjnego. Wtedy główka rusza się w przód i w tył. Nasz mózg w środku robi to samo, szczególnie u dzieci, gdzie przestrzeni wokół mózgu jest znacznie więcej. Mózg się „obija” w przód i w tył. Dochodzi do rozerwania naczyń mózgowych, uszkodzenia płatów potylicznych i czołowych lub całego mózgu. Jeśli dochodzi do wylewów wskutek rozerwania naczyń, prowadzi to do nadciśnienia mózgowego. Wówczas trzeba ratować się operacją, która ma na celu ratowanie życia dziecka. Są to najdrastyczniejsze przypadki, ale mamy do czynienia również z mniej poważnymi przypadkami, gdzie dzieci nie muszą być poddawane zabiegowi. Nie muszą być hospitalizowane, ale potrząsanie przyczyniło się do powstania mikrouszkodzeń mózgu. Aż 3 do 5% rodziców potrząsało swoim dzieckiem W takim razie czy jakąś część z nas ma problemy, o których możemy nie wiedzieć, a mogą wynikać z tego, co przydarzyło nam się w dzieciństwie nie zawsze ze złej woli? Szacuje się, że na każde dziecko hospitalizowane 150 razy tyle dzieci nigdy nie trafia do szpitala. Ma znacznie łagodniejsze objawy – jeżeli nie formę łagodnego upośledzenia, to problemów z nauką i koncentracją. W Polsce nie prowadzi się badań poświęconych tej kwestii. Analiza danych w Holandii i Kanadzie wykazała, że od 3 do 5% dorosłych przyznaje się do tego, że raz w życiu potrząsnęła dzieckiem. Nie jest to dużo, ale jeśli przeliczymy to na liczbę dzieci, to co 20 dziecko doświadcza jakichś objawów wskutek potrząsania. Czyli to, o czym mówimy, czyli zespół dziecka potrząsanego, to efekt przemocy. Tak i nie. Powiedziałabym o intencjonalnej przemocy, ponieważ zazwyczaj, gdy usłyszymy taki termin, to nas problem nie dotyczy – myślimy, że jest to związane z patologią, przemocą, nadużywaniem alkoholu, narkotyków albo ciężkimi zaburzeniami osobowości u rodziców. Ale wiemy, że ponad połowa przypadków to sytuacje, gdzie prawdopodobnie nigdy nie doszłoby do przemocy, a rodzice robią to z powodu frustracji w najwcześniejszych miesiącach życia dziecka. Dzieci, które do nas trafiają są zwykle w charakterystycznym wieku – pomiędzy 10. a 12. tygodniem życia maksymalnie do 5 miesiąca. Kilka tygodni wcześniej, pomiędzy 6. a 8. tygodniem u niemowląt występuje tzw. Szczyt płaczu, czyli płacz 2 tygodnie po urodzeniu. Na początku dziecko rodzi się ciche, ale płacz narasta stopniowo i osiąga punkt kulminacyjny we wspomnianym przedziale. Płacz może trwać do 6 godzin nieprzerwanie albo w cyklach, kiedy dzieci trafiają 2 tygodnie później. Ma to związek z frustracją. Rodzice, nie mogąc uspokoić dziecka, posuwają się do czegoś, co trwa bardzo krótko, trzymając dziecko, mówią „uspokój się”, bo nie wytrzymują napięcia. Wystarczą tylko 2-3 sekundy, aby doszło do mikrourazów. Cały artykuł dostępny w bezpłatnej aplikacji Ann Asystent Zdrowia. Uświadamianie najlepszym rozwiązaniem W jaki sposób zwiększać świadomość rodziców? Chodzi o to, że nie zawsze musi być to patologiczna rodzina i dramatyczna sytuacja. Czasem jest to krytyczny moment. Ale my, jako dorośli, nie powinniśmy tego robić. Na co zwrócić uwagę? Jak nastawić swój umysł, aby nie doprowadzać do takich sytuacji? W Stanach Zjednoczonych, ale też w Kanadzie i kilku krajach europejskich, prowadzone są na ten temat programy. Po pierwszy w Krakowie powstał tego typu program. Polega on na informowaniu rodziców już na porodówce, czym jest zespół dziecka potrząsanego. Zwracamy również uwagę na płacz niemowlaka. Często jesteśmy przekonani, że jeżeli dziecko płacze, to powinniśmy je przewinąć, nakarmić i nosić. Jeżeli płacz nie ustaje, to w społeczeństwie panuje pogląd, że musimy sobie z tym poradzić, bo tylko wówczas jesteśmy dobrymi rodzicami. W związku ze zmianami kulturowymi, młoda mama nie może liczyć na pomoc babci, która mieszka daleko. Jednak zachęcamy do tego, aby w chwilach wyczerpania sięgać po wsparcie. Warto pomocy poszukać dużo wcześniej i zbudować wokół siebie osoby, na które możemy liczyć. Nawet pół godziny dziennie pozwala odpocząć fizycznie i psychicznie i wrócić z nowymi zasobami. Poczucie, że muszą zaspokajać wszystkie potrzeby dziecka budzi frustrację. Jeżeli z jakichś względów nie możemy sobie pozwolić na nianię, to odłóżmy maluszka na 2 minuty, spróbujmy wyjść do innego pokoju i głęboko pooddychać i dopiero potem wrócić do dziecka. Tragedią dziecka potrząsanego jest to, że rzeczywiście uspokajają i część rodziców przyznaje się do tego i że już wcześniej miały miejsce takie sytuacje. To „pomaga” o tyle, że dziecko wpada w letarg tak jak po wstrząśnieniu mózgu. Opracowała: Karolina Bielawska na podstawie Klubu Dyskusyjnego Ann Czytaj więcej w Ann Asystent Zdrowia: Gdy dziecko ogląda pornografię. Prawdziwy seks tak nie wygląda [VIDEO]Wody płodowe odeszły 15 tygodni za wcześnie. Ciąża utrzymana, dziecko urodziło się obsypywać dziecko pochwałami? Rodzice, łapcie od nas małą ściągę! Fot. Evgeny Atamanenko / Shutterstock Pobierz tę ilustrację wektorową Dziecko Płacze Obok Zestresowana Mama Próbuje Się Zrelaksować teraz. Szukaj więcej w bibliotece wolnych od tantiem grafik wektorowych iStock, obejmującej grafiki Matka, które można łatwo i szybko pobrać. iStockMatka Wychowuje Dziecko Które Płacze Że Chce W Ramionach Matki Podnieś Stojące Dziecko Opieka Nad Rodziną Opieka Nad Dziećmi - zdjęcia stockowe i więcej obrazów 12-17 miesięcyPobierz to zdjęcie Matka Wychowuje Dziecko Które Płacze Że Chce W Ramionach Matki Podnieś Stojące Dziecko Opieka Nad Rodziną Opieka Nad Dziećmi teraz. Szukaj więcej w bibliotece wolnych od tantiem zdjęć stockowych iStock, obejmującej zdjęcia 12-17 miesięcy, które można łatwo i szybko #:gm1399310911$9,99iStockIn stockMatka wychowuje dziecko, które płacze, że chce w ramionach matki. Podnieś stojące dziecko. Opieka nad rodziną. Opieka nad dziećmi. – Zdjęcia stockoweMatka wychowuje dziecko, które płacze, że chce w ramionach matki. Podnieś stojące dziecko. Opieka nad rodziną. Opieka nad dziećmi. - Zbiór zdjęć royalty-free (12-17 miesięcy)OpisMatka wychowuje dziecko, które płacze, że chce w ramionach matki. Podnieś stojące dziecko. Opieka nad rodziną. Opieka nad wysokiej jakości do wszelkich Twoich projektów$ z miesięcznym abonamentem10 obrazów miesięcznieNajwiększy rozmiar:5000 x 3333 piks. (42,33 x 28,22 cm) - 300 dpi - kolory RGBID zdjęcia:1399310911Data umieszczenia:28 maja 2022Słowa kluczowe12-17 miesięcy Obrazy,Bagażownia Obrazy,Codzienne ubranie Obrazy,Dorosły,Dotykać Obrazy,Dwie osoby Obrazy,Dzieciństwo Obrazy,Dżinsy Obrazy,Emocja Obrazy,Fajny Obrazy,Fotografika Obrazy,Horyzontalny Obrazy,Kobiety Obrazy,Kończyna - część ciała Obrazy,Kuchnia Obrazy,Kuchnia w domu Obrazy,Ludzie Obrazy,Ludzka kończyna Obrazy,Pokaż wszystkieCzęsto zadawane pytania (FAQ)Czym jest licencja typu royalty-free?Licencje typu royalty-free pozwalają na jednokrotną opłatę za bieżące wykorzystywanie zdjęć i klipów wideo chronionych prawem autorskim w projektach osobistych i komercyjnych bez konieczności ponoszenia dodatkowych opłat za każdym razem, gdy korzystasz z tych treści. Jest to korzystne dla obu stron – dlatego też wszystko w serwisie iStock jest objęte licencją typu licencje typu royalty-free są dostępne w serwisie iStock?Licencje royalty-free to najlepsza opcja dla osób, które potrzebują zbioru obrazów do użytku komercyjnego, dlatego każdy plik na iStock jest objęty wyłącznie tym typem licencji, niezależnie od tego, czy jest to zdjęcie, ilustracja czy można korzystać z obrazów i klipów wideo typu royalty-free?Użytkownicy mogą modyfikować, zmieniać rozmiary i dopasowywać do swoich potrzeb wszystkie inne aspekty zasobów dostępnych na iStock, by wykorzystać je przy swoich projektach, niezależnie od tego, czy tworzą reklamy na media społecznościowe, billboardy, prezentacje PowerPoint czy filmy fabularne. Z wyjątkiem zdjęć objętych licencją „Editorial use only” (tylko do użytku redakcji), które mogą być wykorzystywane wyłącznie w projektach redakcyjnych i nie mogą być modyfikowane, możliwości są się więcej na temat obrazów beztantiemowych lub zobacz najczęściej zadawane pytania związane ze zbiorami zdjęć. . 422 369 11 247 512 60 58 431

matka śpiewa dziecko płacze