Audioprzewodnik: SKARBY ROZBIÓRKI, sala 4 wystawy „Zgruzowstanie Warszawy 1945–1949”.Zwiedzaj wystawę „Zgruzowstanie Warszawy 1945–1949” (30 marca - 3 wrześn
76 lat po zakończeniu II wojny światowej rządy kilkunastu państw wciąż nie mogą doliczyć się tysięcy dzieł sztuki, ton złota i kilometrów archiwów, zrabowanych przez nazistów. Nic więc dziwnego, że każda informacja o odnalezieniu kolejnej skrytki staje się światową sensacją. Jesień 1944 roku. Niemiecka armia cofa się na wszystkich frontach, jednak granice III Rzeszy wciąż są nienaruszone. Na zapleczu trwa gorączkowy ruch. Na Dolnym Śląsku, w Górach Sowich, kosztem 150 milionów marek powstaje ogromny podziemny kompleks, nazwany Riese – Olbrzym: na jego budowę upadająca III Rzesza przeznacza więcej cementu niż na wszystkie pozostałe schrony razem wzięte. Tu, poza zasięg alianckich bombowców, mają zostać przeniesione strategiczne zakłady przemysłowe, a także nazistowskie instytucje oraz kwatera Hitlera. SS już wcześniej zarekwirowało zamki na Śląsku, w Bawarii i Austrii, których podziemia można wykorzystać na kryjówki i skrytki. Majątek zrabowany przez nazistów w ciągu 10 lat ma bowiem gigantyczną, chociaż trudną do oszacowania wartość. Wielki rabunek rozpoczął się cztery lata przed niemieckim atakiem na Polskę. Uchwalenie we wrześniu 1935 roku ustaw norymberskich dało początek wywłaszczaniu należących do Żydów przedsiębiorstw, przejmowaniu ich prywatnych depozytów i kolekcji. Do końca 1938 roku wyceniany na kolosalną kwotę 10 mld marek majątek został przejęty przez Niemców. Mimo że od każdej transakcji „aryzacji” nazistowskie państwo pobierało opłatę, finanse III Rzeszy nie były w dobrym stanie. Zasoby złota Reichsbanku wynosiły zaledwie 23 tony kruszcu warte 28,6 mln ówczesnych dolarów, czyli trzy razy mniej, niż wynosiły rezerwy Banku Polskiego (87 ton). Wprawdzie eksperci byli przekonani, że Niemcy ukrywają czterokrotnie większą ilość kruszcu, ale nawet po doliczeniu tajnych rezerw i tak byłoby to pięć razy mniej, niż wynosiły depozyty złota małej Belgii. Kolejny etap rabunku rozpoczął się po anszlusie Austrii wiosną 1938 roku. Do skarbca Reichsbanku trafiło wtedy 91 ton złota. Rok później Niemcy zajęli Czechosłowację, zdobywając kolejne 45 ton. Co ciekawe, zdecydowana większość depozytów tych krajów została wcześniej przewieziona do Bazylei, Berna i Londynu. Jednak zarówno Bank of England, jak i banki szwajcarskie zgodziły się na ich wydanie i do Berlina trafiło złoto o wartości szacowanej na ok. 150 mln ówczesnych dolarów. To za te pieniądze III Rzesza kupiła wiele strategicznych surowców przed atakiem na Polskę, której rezerwy kruszcu naziści też mieli nadzieję przejąć. Skok się jednak nie udał: Polacy wywieźli rezerwy przez Rumunię do Turcji i Libanu, skąd trafiły one do Tulonu i po wielu perypetiach, przez Dakar we francuskiej Afryce Zachodniej, dotarły do USA. Niemcom udało się przejąć jedynie ok. 4 ton złota z banków Wolnego Miasta Gdańska. Tymczasem zdobycie kruszcu oznaczało być albo nie być dla III Rzeszy. Było jasne, że w momencie rozpoczęcia wojny Niemcy zostają obłożone międzynarodowymi sankcjami, a ich marka przestanie być uznawaną za granicą walutą. Jedynym sposobem zaopatrywania kraju w strategiczne surowce pozostawało płacenie zaprzyjaźnionym i neutralnym państwom złotem. W planowanej napaści na Europę Zachodnią istotną rolę odgrywało więc przejęcie zasobów kruszcu małych, ale bogatych krajów. W trakcie podbojów Belgii, Holandii i Luksemburga nazistom udało się przejąć około 350 ton złota. Była to jedynie część rezerw tych krajów – ich ewakuacja rozpoczęła się już w 1939 roku – jednak dla gospodarki III Rzeszy miała ona kolosalne znaczenie. W 1941 roku do Reichsbanku trafiło też ok. 11 ton złota zrabowanego w Grecji i Jugosławii, a w latach 1943-1944 około 100 ton złota z Włoch, Albanii i Węgier (oprócz Polski tylko Francji i Norwegii udało się uratować całe rezerwy). Do tego dochodziło 140 ton złota zrabowanych prywatnym osobom, w tym więźniom obozów koncentracyjnych, i 130 ton wcześniejszych rezerw Reichsbanku. Razem ze złotem austriackim i czeskim daje to blisko 870 ton kruszcu o ówczesnej wartości około miliarda dolarów. Dziś należałoby tę liczbę pomnożyć przez 30. A i tak było to mało w porównaniu z innym rabunkiem – gigantyczną kradzieżą dzieł sztuki. W połowie września 1939 roku na teren Polski dociera zespół operacyjny SS profesora Petera Paulsena. Jego zadaniem jest odnalezienie i konfiskata skarbów kultury. Łupem Einsatzkommando Paulsen pada ukryty w Sandomierzu ołtarz Wita Stwosza oraz kolekcja Czartoryskich. Jej ozdobą są trzy obrazy – „Dama z łasiczką” Leonarda da Vinci, „Pejzaż z miłosiernym Samarytaninem” Rembrandta oraz „Portret młodzieńca” Rafaela Santi – a także Szkatuła Królewska, zawierająca pamiątki po polskich władcach. Wkrótce Paulsena zmienia jeszcze bardziej skuteczny „łowca skarbów”, 41-letni austriacki historyk Kajetan Mühlmann. Pod jego kierownictwem konfiskowane są zbiory muzeów oraz gromadzone przez stulecia kolekcje rodów Potockich, Branickich, Radziwiłłów i wielu innych. W marcu 1940 roku, po sześciu miesiącach rabunku, gubernator Hans Frank melduje Hitlerowi o przejęciu 90 procent najcenniejszych zasobów sztuki. 521 dzieł o największej wartości zostaje opublikowanych w katalogu Siechergestellte Kunstwerke. Wkrótce w uznaniu zasług Mühlmann zostaje wysłany do kierowania rabunkiem w Holandii. W tym czasie zespół Stanisława Lorentza z Muzeum Narodowego w Warszawie rozpoczyna sporządzanie ewidencji skradzionych skarbów. Jest to możliwe dzięki brawurowej akcji historyka Jana Zachwatowicza, który wywiózł z zajętego już przez gestapo ministerstwa w alei Szucha 130 skrzyń z dokumentacją polskich zabytków. Zebrane przez „muzealne podziemie” informacje są przekazywane do Londynu, gdzie przy rządzie emigracyjnym działa Biuro Rewindykacji Strat Kulturalnych Karola Estreichera. To właśnie jego dziełem będzie 500-stronicowy raport, w którym liczba zrabowanych tylko na terenie 9 województw centralnych dzieł sztuki została obliczona na 9869 obrazów, 5238 rzeźb, 459 tysięcy eksponatów muzealnych, 13 652 stare księgi oraz 69 tysięcy rękopisów, nie licząc zabytkowych map, starodruków, rycin, monet, broni i wielu innych. Podobne raporty sporządzały rządy pozostałych okupowanych państw. Listy te wielokrotnie weryfikowano, szacuje się jednak, że łupem nazistów padło 20 procent europejskich dzieł sztuki, w Polsce – 43 procent. W przeciwieństwie bowiem do innych państw rabowano tu również mienie sakralne, a także własność osób, które nie były Żydami. Wartości utraconych dzieł nie sposób było oszacować. W 1945 roku amerykański wywiad OSS obliczał ją na 100 milionów ówczesnych dolarów, jednak eksperci z nowojorskiego Metropolitan Museum of Art szybko zakwestionowali tę kwotę. Według nich skala rabunku była 25 razy większa. Oznacza to, że przejęte przez nazistów dzieła były warte ponad 2,5 razy więcej niż całe zrabowane przez nich złoto. Był to sygnał alarmowy nie tylko dla rządów okupowanych krajów, lecz także dla wielkich mocarstw. Oznaczało to bowiem, że jeśli nazistom uda się bezpiecznie ukryć przejęte skarby, będą oni w stanie w oparciu o nie odbudować w przyszłości swoje wpływy. Latem 1944 r., wkrótce po inwazji aliantów w Normandii, brytyjski wywiad MI6 informuje rząd o nagłym wzroście ilości poczty dyplomatycznej przewożonej z Hiszpanii do Argentyny. Liczba przesyłek wzrosła z 13 paczek miesięcznie do 78 w ciągu dwóch tygodni. Wkrótce potem z urzędnikami amerykańskiego Departamentu Skarbu kontaktują się ekonomiści Leon Barański i Zygmunt Karpiński, biorący udział w przygotowywaniu zaplanowanej na lipiec 1944 roku konferencji w Bretton Woods. Jej celem było określenie powojennego „ładu finansowego”, jednak sprawa, z którą przyszli Polacy, ma inny charakter. Leon Barański był w 1939 roku prezesem Banku Polskiego, Zygmunt Karpiński sekretarzem jego rady nadzorczej. To dzięki nim udało się wywieźć rezerwy złota tuż przed zajęciem kraju przez Niemców i Rosjan. Teraz Polacy obawiają się, że podobną operację prowadzą naziści, by ukryć zrabowane złoto przed aliantami. Kanałem przerzutowym mogą być współpracujące z III Rzeszą kraje neutralne, przede wszystkim Szwajcaria. Ich sugestie potwierdzają to, czego obawiał się sekretarz skarbu w rządzie prezydenta Roosevelta, Henry Morgenthau. Docierały do niego informacje, że w czasie wojny rezerwy złota w krajach neutralnych rosły w zawrotnym tempie. W Hiszpanii ich wartość zwiększyła się z 42 do 104 mln dolarów, w Szwecji ze 160 do 456 mln dolarów, w Turcji z 88 do 221 mln dolarów, a w Szwajcarii z 503 mln do 1,04 mld dolarów. Część tych zasobów to kruszec, którym III Rzesza płaciła za dostawy niezbędnych w produkcji zbrojeniowej surowców, wolframu, manganu i chromu. Istniało jednak podejrzenie, że jednocześnie z handlem odbywało się „wielkie pranie” zrabowanego w Europie złota, które po przegranej wojnie może posłużyć nazistom do zbudowania ponadnarodowego imperium gospodarczego, zarządzanego przez byłych prominentów III Rzeszy i SS. Dla Morgenthaua był to czarny scenariusz, gdyż sekretarz skarbu miał sprecyzowane plany wobec Niemiec, które zamierzał przedstawić we wrześniu na amerykańsko-brytyjskiej konferencji w Quebecu. „Plan Morgenthaua” zakładał podział Niemiec, likwidację ich przemysłu i stworzenie w miejscu III Rzeszy państwa rolniczo-pasterskiego. Ewakuacja zrabowanego złota mogła zniweczyć te założenia, tym bardziej że współpracujące z nazistami firmy, potężny koncern IG Farben, tworzyły już spółki córki w państwach neutralnych i przekazywały im swoje aktywa. Pod naciskiem Departamentu Skarbu została uchwalona w Bretton Woods tzw. Rezolucja VI. Dała ona początek operacji Safehaven, której celem było zarejestrowanie całego „wrogiego mienia” za granicą, a przede wszystkim – odzyskanie setek ton zrabowanego złota. Zaraz po zakończeniu wojny Stanisław Lorentz ze współpracownikami rozpoczyna poszukiwania na Dolnym Śląsku. Kierunek nie jest przypadkowy. Od listopada 1944 roku pod kierunkiem dyrektora prowadzona była tzw. akcja pruszkowska, której celem było ratowanie dzieł sztuki w burzonej przez Niemców stolicy. Rozpoczęty po upadku powstania rabunek udało się Lorentzowi opanować dzięki łapówkom, dawanym Paulowi Ottonowi Geiblowi, dowódcy policji i SS w Generalnej Guberni. Udało się go również przekonać do ewakuacji warszawskich muzealiów na tereny Rzeszy. Zebrany przez Lorentza dwustuosobowy zespół przez dwa miesiące pakował eksponaty i sporządzał spisy wywożonych obrazów, rzeźb, książek i archiwaliów, utrzymując jednocześnie kontakty z polskimi kolejarzami i pracownikami firm przewozowych. Z ich informacji wynikało, że transporty odprawiane są w rejon Sudetów. Do polskich muzealników dotarły już informacje o sukcesach amerykańskiej grupy MFAA (Monuments, Fine Arts and Archives), powołanej z inicjatywy dyrektora nowojorskiego Metropolitan Museum of Art, Francisa Taylora. Nazywana w skrócie „monuments men”, liczy 400 historyków sztuki i dysponuje potężnym budżetem. MFAA udało się już przejąć 1000 obrazów i rzeźb z „kolekcji” Hermana Göringa w Berchtesgaden w bawarskich Alpach, 6 tysięcy przedmiotów ze zrabowanych we Francji żydowskich zbiorów, ukrytych w zamku Neuschwanstein, 6577 obrazów przeznaczonych do „muzeum Hitlera” w Linzu, a wydobytych z kopalni w Altaussee, a także 400 obrazów z Berlina, ukrytych w kopalni Kaiseroda w Merkers-Kieselbach w Turyngii. W tej ostatniej oprócz dzieł sztuki amerykańscy żołnierze z armii generała Pattona odkryli też 15 tysięcy sztabek złota i srebra, biżuterię, złote monety i worki ślubnych obrączek, zrabowane ofiarom obozów koncentracyjnych. W sumie w Merkers znaleziono 219 ton złota, a kolejne 50 ton w ośmiu innych kryjówkach na zajętych przez aliantów terenach. Polacy nie mają nawet ułamka możliwości MFAA. Aby dostać samochód, paliwo i eskortę do poszukiwań, Stanisław Lorentz wykorzystuje przedwojenne znajomości, straszy, że jeśli nie otrzyma pomocy, wiele skarbów kultury przepadnie bezpowrotnie. Wie, co mówi – już w maju 1945 roku Ministerstwo Kultury i Sztuki powiadomiło władze centralne, że radziecki garnizon w rejonie międzyrzeckim nie dopuszcza do rewindykacji urzędników z Poznania. Ministerstwo dysponowało też dowodami, że Armia Czerwona, wbrew umowom, nie informuje polskich władz o przejmowanych skarbach i wysyła je potajemnie do ZSRR. Dlatego na każdą wyprawę Stanisław Lorentz zabiera kilka skrzynek wódki – najlepszą walutę w negocjacjach z sowieckimi „komandirami”. W ciągu kilku kolejnych miesięcy ekipie udaje się odzyskać wiele cennych dzieł, w tym trzy obrazy Matejki – „Rejtana”, „Unię lubelską” i „Batorego pod Pskowem”. Wielkim sukcesem jest rozszyfrowanie przez historyka Józefa Gębczaka znalezionej w ruinach Wrocławia tzw. listy Grundmanna. Zawiera ona spis miejsc, w których ukryte zostały dzieła sztuki zarówno z prywatnych oraz publicznych zbiorów z Dolnego Śląska, jak i tych zrabowanych w Polsce. To właśnie w willi Günthera Grundmanna w Cieplicach poszukiwacze znajdą 19 skrzyń ze zbiorami Muzeum Narodowego w Warszawie, Wilanowa, Łazienek, muzeum Czartoryskich oraz katedr wawelskiej i warszawskiej. Odnalezione dzięki odszyfrowaniu listy dzieła zajmą w sumie 131 ciężarówek i 22 wagony kolejowe. Jednocześnie trwają poszukiwania w Niemczech i Austrii. W zamku Fischhorn koło Zell am See od września 1945 roku działa zespół kierowany przez uwolnionego z obozu w Murnau Bohdana Urbanowicza. Odnajduje dzieła sztuki z polskich muzeów, a Urbanowiczowi udaje się przesłuchać zatrzymanego przez Amerykanów Mühlmanna. W Norymberdze rewindykacją kieruje Karol Estreicher, który oprócz ołtarza Wita Stwosza i wielu innych zabytków przejmuje dwa skarby z kolekcji Czartoryskich – „Damę z łasiczką” i „Pejzaż z miłosiernym Samarytaninem” – odnalezione w rezydencji Hansa Franka nad jeziorem Schliersee. To właśnie z Norymbergi dotrze na początku maja 1946 roku do Krakowa 27 wagonów kolejowych z bezcennymi zabytkami, a zdjęcie ubranego w mundur Karola Estreichera prezentującego „Damę z łasiczką” stanie się symbolem dla polskich poszukiwaczy skarbów. Jednak ogromnej liczby zrabowanych dzieł nie udało się odzyskać do dziś. W lutym 1948 roku polskich poszukiwaczy alarmuje informacja, że oczekujący w Monachium na ekstradycję Kajetan Mühlmann uciekł z więziennego szpitala. Jak się okazało po latach, organizator wojennego rabunku dzieł sztuki do śmierci żył spokojnie w domu nad jeziorem Starnberg w południowej Bawarii, okazjonalnie sprzedając obrazy ze zgromadzonej kolekcji. Nie byłoby to możliwe bez ochrony ze strony najpierw amerykańskiego, a później zachodnioniemieckiego wywiadu. Mühlmann zmarł w 1958 roku, zabierając wiele tajemnic do grobu. W 1948 roku klimat wokół poszukiwań zrabowanych skarbów zmienił się dramatycznie. Dotyczyło to nie tylko sztuki: rozpoczynająca się zimna wojna oznaczała też koniec programu Safehaven. Jedynie Szwecję udało się przekonać do przekazania kilku ton złota lub jego równowartości Holandii oraz na rzecz Międzynarodowej Organizacji Uchodźców (IRO). Portugalia, Hiszpania i Turcja odmówiły oddania złota krajom, z których je zrabowano, lub przekazały jedynie symboliczną ilość. Również główny pośrednik i „pralnia” pieniędzy nazistów, Szwajcaria, zbojkotowała współpracę. Stany Zjednoczone nie groziły już sankcjami ani zamrożeniem aktywów krajów, do których trafiło złoto III Rzeszy. Dotychczasowi wrogowie potrzebni byli jako sojusznicy w rozpoczynającej się rozgrywce między Wschodem a Zachodem. Portugalii, do której trafiło w czasie wojny ponad 40 ton zrabowanego kruszcu, „odpuszczono” w zamian za udostępnienie Stanom Zjednoczonym bazy na Azorach. Hiszpania „wykupiła się” bazą zaopatrzeniową dla amerykańskich bombowców, Turcja pozwoleniem na budowę instalacji do wywiadu elektronicznego. Nikt też więcej nie niepokoił Szwajcarii i nie dociekał, jakie jeszcze skarby zawierają sejfy jej banków. Trzeba było 50 lat, by na jaw wyszły szokujące szczegóły związane z losem zrabowanego przez nazistów majątku. Niemiecki finansista Hjalmar Schacht był uważany za geniusza. To właśnie on w 1930 roku wpadł na pomysł utworzenia Banku Rozliczeń Międzynarodowych – BIS (Bank of International Settlements) w szwajcarskiej Bazylei. Była to zdumiewająca instytucja, którą w czasie wojny kierował Amerykanin, jego zastępcami byli Francuz i Niemiec, a sekretarzem generalnym – Włoch. BIS odegrał ważną rolę w przekazaniu austriackiego i czechosłowackiego złota III Rzeszy oraz późniejszych transferów kruszcu z Reichsbanku za granicę. Jego rola była tak dwuznaczna, że likwidacja banku stała się jednym z postulatów w Bretton Woods. Jednak w 1948 roku zrezygnowano z tego pomysłu. Związani z BIS bankierzy znów byli potrzebni – tym razem do finansowania tajnych działań zimnej wojny. W 1954 roku mężem siostrzenicy Hjalmara Schachta, hrabiny Finck von Finckenstein, został słynny „komandos Hitlera” – Otto Skorzeny. Ten podpułkownik SS, zdenazyfikowany dwa lata wcześniej „in absentia” (mimo że oficjalnie był poszukiwanym zbiegłym zbrodniarzem wojennym), prowadził już przygotowania do uruchomienia majątku wytransferowanego przed zakończeniem wojny do Argentyny. Według brytyjskiego historyka Charlesa Whitinga jego wartość wynosiła około 1 mld ówczesnych dolarów i obejmowała waluty, złoto i 4600 karatów kamieni szlachetnych. Część została zainwestowana w argentyńskie filie niemieckich przedsiębiorstw, przyczyniając się do powojennego boomu gospodarczego i umocnienia władzy faszyzującego prezydenta, Juana Peróna. Reszta spoczywała w skarbcach banków. Jak uważa Whiting, Skorzenemu udało się przetransferować do Europy około 100 milionów dolarów, które przy pomocy „teścia” trafiły na tajne konta w szwajcarskich i hiszpańskich bankach. Działania te miały wsparcie CIA. Jej szefem był w owym czasie Allen Dulles, który podczas wojny kierował rezydenturą OSS w Szwajcarii. Prowadził tam tajne rokowania z Niemcami dotyczące frontu włoskiego, a wiele wskazuje na to, że potajemnie sabotował też program Safehaven. Prawdopodobnie już wówczas amerykański wywiad przygotowywał się do odwrócenia sojuszy, czego skutkiem było później objęcie ochroną wielu byłych nazistów, którzy tworzyli w Niemczech współpracującą z CIA tzw. organizację Gehlena. Współpracował z nią także Skorzeny, któremu przypisuje się utworzenie złożonej z byłych esesmanów tajnej organizacji Die Spinne (Pająk), zwanej też Odessą. To właśnie ona miała być zalążkiem powiązanych ze skrajną prawicą organizacji stay-behind, takich jak Gladio, które w czasie zimnej wojny odegrały wielką rolę w zwalczaniu lewicowych partii i rządów w Europie Zachodniej i Ameryce Południowej. Zimna wojna oznaczała więc koniec poszukiwań zrabowanych przez nazistów skarbów, a w kolejnych dekadach prowadzące do nich tropy zostały skutecznie zatarte. Tworzony przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego internetowy katalog nieodnalezionych dzieł sztuki liczy ponad 60 tysięcy pozycji. Do wielu polskich muzeów nie wróciła nawet jedna trzecia ich przedwojennych zbiorów. Wiele bezcennych obrazów, w tym „Portret młodzieńca”, wciąż jest poszukiwanych, podobnie jak Szkatuła Królewska. Z „katalogu Franka” udało się odzyskać niespełna połowę pozycji. Do dziś dokładnie nie wiadomo, jakie były losy zrabowanego złota: powojenne raporty, amerykańskiej Foreign Economic Administration i Komisji Bergiera, podają różne liczby, kwoty transferów kruszcu z Reichsbanku nie zgadzają się z tymi, które trafiły do krajów neutralnych, do ogólnego bilansu „nazistowskiego złota” może brakować nawet kilkudziesięciu ton. Nieznany jest też los wielu archiwów, w tym kartotek gestapo oraz organizacji, takich jak Lebensborn, przeznaczonej do germanizacji uprowadzonych w okupowanej Europie dzieci. Z Polski wywieziono ich 200 tysięcy, po wojnie udało się zidentyfikować i odnaleźć zaledwie co siódme. Paul Otto Geibel, który wiele wiedział na temat wywiezionych z Warszawy dzieł, został po wojnie wydany Polsce i skazany w 1954 roku na dożywocie. Jednak sąd w Opolu zwolnił go z odbywania reszty kary już po… dwóch latach. Czym kat Powstania Warszawskiego kupił sobie wolność? Interwencja oficerów wojska spowodowała jednak ponowne osadzenie Geibla w więzieniu, gdzie popełnił on samobójstwo w 1966 roku. Dopiero rok po tym zdarzeniu więzienie opuścił jeden z najdłużej przetrzymywanych „galerników PRL”, cichociemny Adam Boryczka. Czy miało to związek z tym, że siedział z Geiblem w jednej celi? Nie wiadomo też, czy odnaleziona „lista Grundmanna” była całością, czy tylko fragmentem spisu kryjówek. Tajemnic jest więcej. Nic więc dziwnego, że każdy sygnał o odnalezieniu kolejnej nazistowskiej skrytki wywołuje falę gorących spekulacji i emocji. „Fot. East News (2), Hermann Historica/Interfoto/Forum, Getty Images, Pap, East News, PAP, National Archives/Getty Images, Karol Szczeciński/East News, Top Foto/Forum”
Historyk koscielny Klemens Ders, ktory po wojnie rozmawial z Leonem Torlinskim, zapisal, ze gdy 8 wrzesnia 1939 roku po porannej mszy proboszcz z Torlinskim mocowali kopie w miejsce oryginalu, do kosciola przypadkowo wszedl bocznymi drzwiami miejscowy organista. Chcac nie chcac, proboszcz opowiedzial mu o wszystkim. Przed oltarzem organista
CZY znalazłeś kiedyś coś bardzo cennego w nietypowym miejscu? Dnia 27 marca 2005 roku przeżył to Ivo Laud, Świadek Jehowy mieszkający w Estonii. Sędziwa współwyznawczyni Alma Vardja poprosiła go o pomoc przy rozbiórce starej szopy. Demontując zewnętrzną ścianę, zobaczyli deskę przytwierdzoną do słupa. Gdy ją odsunęli, zauważyli zamaskowaną wnękę, długą na 120 centymetrów, a szeroką i głęboką na 10 centymetrów (1). Była to skrytka ze skarbami! Co to za skarby i skąd się tam wzięły? W kryjówce leżały paczuszki szczelnie owinięte grubym papierem (2). Znajdowała się w nich literatura Świadków Jehowy, głównie artykuły do studium Strażnicy — kilka nawet z roku 1947 (3). Odręczne kopie w języku estońskim były sporządzone bardzo starannie. Niektóre paczki zawierały szczegóły pozwalające się zorientować, kto ukrył te skarby — były wśród nich między innymi zapiski z przesłuchań męża Almy, Villema, a także informacje o jego pobycie w więzieniu. Wszystko to wskazywało, że właśnie on je tam ukrył. Dlaczego został pozbawiony wolności? Villem Vardja usługiwał w zborze w Tartu, a później w Otepää w Estonii, wchodzącej wówczas w skład Związku Radzieckiego. Prawdę biblijną poznał przypuszczalnie jeszcze przed II wojną światową. Później, 24 grudnia 1948 roku, został aresztowany przez władze komunistyczne za działalność religijną. Był przesłuchiwany i maltretowany przez funkcjonariuszy tajnej milicji, którzy próbowali w ten sposób zmusić go do wydania nazwisk współwyznawców. Sąd odmówił mu możliwości obrony i skazał go na 10 lat pobytu w łagrach. Brat Vardja dochował wierności Jehowie aż do śmierci 6 marca 1990 roku. O skrytce nic nie powiedział żonie. Niewątpliwie chciał ją chronić w razie przesłuchania. Dlaczego musiał ukryć literaturę? Ponieważ KGB często z zaskoczenia przeprowadzało rewizje w domach Świadków Jehowy i szukało publikacji religijnych. Villem najwyraźniej schował je, by zapewnić współwyznawcom zapas pokarmu duchowego na wypadek skonfiskowania całej literatury. Podobne skrytki znaleziono wcześniej, latem 1990 roku, między innymi jedną w Tartu. Również tę zrobił brat Villem. Dlaczego te pożółkłe papiery można nazwać skarbami? Okoliczność, że były pieczołowicie przepisywane i starannie ukrywane, ukazuje, jak wielką wartość miał pokarm duchowy dla Świadków żyjących w tamtych czasach (Mat. 24:45). Czy i ty cenisz dostępny dziś pokarm duchowy? Zalicza się do niego Strażnica, wydawana w języku estońskim i w przeszło 170 innych językach. Skarby znaleziono w pobliżu znanej prehistorycznej osady i centralnego szlaku transportowego biegnącego przez Alpy. To, co dla nas jest teraz skarbem, 3000 lat temu musiało być dla kogoś śmieciami. Archeolodzy zwracają uwagę na fakt, że większość znalezionych przedmiotów została specjalnie uszkodzona i zakopana. Według badaczy to
Poniedziałek, 9 maja 2016 (14:12) To zaginione po wojnie zbiory Muzeum Narodowego w Szczecinie znaleziono w Mołtowie pod Kołobrzegiem. Na znalezisko w lesie natknęli się poszukiwacze złomu. Na miejscu już pracują archeolodzy ze Szczecina, którzy mają dokładnie zbadań znalezisko. O tym, że odnalezione przedmioty pochodzą z muzeum w Szczecinie, świadczą sygnatury na znalezionych obiektach oraz dokumenty wskazujące pałac w Mołtowie jako jedno z miejsc, gdzie Niemcy ukryli przed bombardowaniem cenne eksponaty z muzeum. W ziemi znaleziono co najmniej kilkadziesiąt obiektów. Są to zabytki archeologiczne i monety, ale skarbów może być tam więcej - wynikałoby tak z rejestru zaginionych zabytków, jakim dysponuje Muzeum Narodowe ze Szczecina. Zgodnie ze spisami inwentarzowymi muzeum do Mołtowa mogły trafić właśnie zabytki archeologiczne, numizmatyczne oraz część bogatego księgozbioru, być może znajdują się tam także zabytki sztuki średniowiecznej - mówi Daniel Źródlewski, rzecznik prasowy szczecińskiego muzeum. Odkrycie z Mołtowa to dla muzealników spora niespodzianka. Wiadomo było, że w Mołtowie niemieckie muzeum miało jedną z 20 kryjówek, wyznaczonych na czas wojny do składowania zbiorów, ale znajdowała się ona w zupełnie innym punkcie tej miejscowości. W Mołtowie trwają właśnie oględziny wykopanego skarbu. Archeolodzy pracują pod nadzorem policji i Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków. Porównanie tego, co kryje ziemia ze spisem inwentarza zajmie archeologom kilka dni. (az)
Kowalski przypomniał, że 517 kilometr Wisły (między mostami Gdańskim a Grota) został po drugiej wojnie światowej bardzo zmodyfikowany. - Rzucono tam nawet do stu kilkudziesięciu metrów gruzu.

Pan Samochodzik, jak wspominałem, opisywał (ale tylko w książce) okoliczności odnalezienia w Malborku „ołtarzyka Ulricha von Jungingen", który znajdował się na zamku od 1823 r. (był pozyskany jako darowizna arcybiskupa gnieźnieńskiego Floriana Stablewskiego dla późniejszego króla Prus Fryderyka Wilhelma IV) ale w Malborku zaginęły też i inne skarby, które udało się odnaleźć - co niestety nie znaczy - odzyskać. W Muzeum Narodowym w Warszawie znajduje się Poliptyk Grudziądzki, który pierwotnie znajdował się w kaplicy zamku w Grudziądzu a w XVIII w. został przeniesiony do tamtejszego kościoła św. Mikołaja, tam z kolei uległ podziałowi, część tablic przekazano do kaplicy cmentarnej, część pozostała w kościele a większość zakupiło Muzeum Prowincjonalne Prus Zachodnich w Gdańsku (1883 r.). W latach 1907-1915 (choć pojawiają się niewielkie różnice co do dat) wszystkie tablice zostały przez Steinbrechta sprowadzone do Malborka, scalone i przyozdobione szczytami a następnie eksponowane w kaplicy św. Wawrzyńca. W 1945 r. Poliptyk został przeniesiony do Muzeum Wojska Polskiego a w 1946 r. ostatecznie do Muzeum Narodowego w Warszawie. Trochę bliżej znajduje się gotycki ołtarz św. Wawrzyńca z kościoła św. Jana. W Malborku był od zawsze, tzn. od początku XVI w. kiedy został ufundowany przez cech kowali, a w II poł. XVII w. znajdował się już w kościele św. Jana. W obawie przed zniszczeniami (co z dzisiejszej perspektywy brzmi jak złośliwy chichot historii) został przez Schmidta przeniesiony do kościoła w Fiszewie. Stamtąd trafił po 1945 r. do Kurii Biskupiej w Olsztynie, a w 1995 r. do kościoła św. Katarzyny Aleksandyjskiej w pocieszenie (choć marne to pocieszenie), można co najwyżej dodać, że zabytki malborskie są w dobrym towarzystwie bo gdański Kościół Mariacki do dziś nie może doczekać się oryginału Sądu Ostatecznego Memlinga a gdyby Muzeum Narodowemu w Warszawie przyszło oddawać to co "odzyskano" z „prastarych ziem piastowskich” jego dział sztuki średniowiecznej pewnie świeciłby gołymi ścianami.

Znalezisko w Claternae. Tysiące monet i klejnoty znalezione w „Pompejach Północy” 3 dni ago Zaginiony szkocki klasztor odkryty przez archeologów 3 dni ago Odkryto starożytne egipskie skarby w szkockiej szkole. Myśleli, że to ziemniak 3 dni ago Smaki starożytnego Rzymu. O grzybach, ziołach i przyprawach 4 dni ago Podgórskie wsie są oblegane przez Niemców. Szukają tu cennych pamiątek po się po ponad 60 latach we wsiach i miasteczkach, w których mieszkali ich rodzice lub dziadkowie. Chodzą po polach i po lesie, zgodnie ze wskazówkami od przodków. Szukają tego, co tamci zakopali w ziemi, uciekając przed Pojawiają się głównie w miejscowościach w Kotlinie Jeleniogórskiej, bo tu Armia Czerwona dotarła dość późno - tłumaczy historyk Robert Primke. - Niemcy mieli więcej czasu, by ukryć cenne przedmioty - dla niemieckich poszukiwaczy są głównie stare, ponad 100-letnie drzewa. Po odliczeniu odpowiedniej ilości kroków w kierunku wymienionym we wskazówkach od przodków, zaczynają kopać. Nie zawsze z dobrym W naszej okolicy Niemców widuję co kilka miesięcy - opowiada Mirosław Dulęba, rolnik z Małej Kamienicy. - Kręcą się po okolicy. Nawet nie ukrywają, że szukają swoich rodowych pamiątek - mówi pan Mirosław. Zaciekawiony poszukiwaniami przybyszów, sam zaczął kopać. Niedawno na swoim polu wygrzebał dwie zardzewiałe, poniemieckie bańki po mleku. W jednej znalazł zmurszały koc, a w drugiej jedną srebrną Wellner - tak jest na niej jest napisane - pokazuje pan Mirosław. - Bańki zakopał z pewnością ktoś z dawnych mieszkańców, bo na nich jest napis Hindorf, a tak kiedyś nazywała się Mała Kamienica - wyjaśnia. Robert Primke potwierdza, że Niemcy najchętniej chowali skarby w bańkach po mleku, bo te były bardzo szczelne i sporo mieściły. Mirosław Dulęba czeka teraz na przyjazd Elizy Hagen, znajomej z Niemiec, która jest wnuczką Herminy Gaier, dawnej mieszkanki Małej Kamienicy. Zamierza przekazać jej Dulęby, Stanisław, osiedlił się tu zaraz po wojnie. Także znalazł zakopaną w ziemi bańkę, w której była skórzana kamizelka. Chodził w niej później przez 20 poszukiwaczy widują także w innych Pojawiają się niedaleko naszych wykopalisk - relacjonuje Zbigniew Prus, który razem z Władysławem Podsibirskim od kilku lat poszukują skarbów. Te mają ponoć być ukryte we wnętrzu góry Sobiesz koło Próbują ryć w ziemi, ale nieczęsto coś znajdują. Bo prawdziwe skarby są ukryte głęboko - przekonuje Prus. Niemców widują też mieszkańcy Chromca, Antoniowa i Lwówka Śląskiego. Kopali w szczerym polu. Czy coś znaleźli, nie wiadomo, bo znaleziska zabierają ze sobą, a polskich służb ochrony zabytków o nich nie Nie mieliśmy jakichkolwiek zgłoszeń o takich poszukiwaniach - mówi Wojciech Kapałczyński, kierownik jeleniogórskiej delegatury Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków. Również w regionach wałbrzyskim i legnickim nie było takich zgłoszeń, choć na szukanie skarbów w ziemi wymagana jest odpowiednia Nawet jeśli ktoś kopie nielegalnie i coś znajdzie, musi oddać to Skarbowi Państwa - wyjaśnia Barbara Nowak-Obelinda z delegatury w Wałbrzychu. Tym, którzy tego nie zrobią, grozi grzywna, a nawet oskarżenie o przestępstwo. - Bardzo rzadko trafiają do nas rzeczy wykopane z ziemi - przyznaje Robert Rzeszowski z Muzeum Karkonoskiego w Jeleniej Górze, do którego mogłyby trafić poniemieckie znaleziska. - Ludzie uważają takie skarby za swój dodaje, jeśli już ktoś zdecyduje się coś przynieść, to rzecz jest niewielkiej wartości. Rzeczy najbardziej wartościowe zostają w domach. . 55 91 134 72 4 69 234 685

skarby znalezione po wojnie